„Wreszcie”....Tym jednym słowem mogę skomentować VI rundę MPRC w Toruniu. Ale od początku....
Na zawody przyjechałem z silnym przekonaniem że tym razem mi się uda. Nie tyle uda wygrać zawody ile stanąć na podium. Za moim przekonaniem stało kilka faktów. Po pierwsze Toruń jest dla mnie bardziej wymagającym torem i zwycięża się tu nie tylko mocą silnika. Po drugie, mój największy konkurent i tegoroczny nie koronowany jeszcze Mistrz Polski - Marcin Bruś nie lubi tego toru i zdarza mu się tu popełniać błędy, a po trzecie dwa razy udawało mi się w Toruniu mieć „pole position” w finałach, więc te trzy argumenty dawały mi nadzieję, że tym razem się uda. Nie byłem tylko pewien wytrzymałości mojego samochodu, bo skrzynia biegów którą naprawiłem po ostatnim uszkodzeniu, nie była złożona na nowej choince (przyczyna prosta – brak kasy) tylko na naprawianej, ale miałem nadzieję że wytrzyma.
Trening wolny przejechałem bez wariacji i trochę się zmartwiłem bo tor był strasznie „zasyfiony”, partie betonowe nie były „odkurzone” i ogólnie bywało lepiej. Ale co tam, nie w takich warunkach już jeździliśmy więc nie zmartwiło mnie to aż tak bardzo.
Czasówki nie udało mi się poprawnie pojechać, a to dlatego że przede mną jechał Kuba Pankowski, którego niestety dogoniłem i przez to czas nie był najlepszy. Z drugiej strony nigdy nie przejmowałem się miejscami zajętymi w czasówkach bo nigdy ich dobrze nie jeździłem.
1 kwalifikacja na moje szczęście odbyła się bez udziału największego konkurenta, czyli Marcina Brusia. To napawało mnie pewnym optymizmem, bo wiedziałem że jak będziemy jechać razem, to tylko fartem mógłbym wyjść z pierwszego zakrętu na pierwszej pozycji. Tutaj stojąc na 4 polu startowym też nie wyglądało to dobrze, ale nieobecność Marcina nastrajała mnie pozytywnie. W końcu motor był dobrze zestrojony, przejechana tylko 1 eliminacja, więc był w pełni swoich możliwości. No i wystartowaliśmy. Do 1 zakrętu składałem się „na trzeciego” co w zasadzie jest pozycją przegraną i czasami udaje się to wygrać ale tylko czasami. A że ja nie należę do tych co puszczają gaz za wcześnie i chowają się za innych, więc poszedłem „pełną dzidą”. Niestety matematyka wzięła górę i nie udało się zmieścić w tym małym procencie udanych wyjść z tego zakrętu i wylądowałem poza torem. Po powrocie na tor oceniłem że uda się wejść w lewy zakręt po wewnętrznej i wygrać z Żugajewiczem. No i udało się, awansowałem z 4 pozycji na 3. Dochodzimy do prawego zakrętu, patrzę a tu Ozimek zostawia lukę na wewnętrznej. Oczywiście opóźniam hamowanie i wskakuje na upatrzone miejsce. Ozim nie ma jak się ruszyć i w zasadzie musi skapitulować. Jedziemy na 2 miejscu. Przede mną zostaje Lucjan Kulpiński, który w tym sezonie dysponuje bardzo szybkim motorem i umiejętności też ma ogromne. „To już nie będzie takie łatwe” - pomyślałem i pognałem dalej. Przed metą zauważyłem że dostałem ostrzeżenie, ale w zasadzie było one słuszne bo na drugim lewym oparłem się o błotnik Żugaja. Po przejechaniu jednego okrążenia, ku mojemu zdumieniu Lucjan popełnia błąd i wchodzi za szybko w prawy nawrót. Auto wypluwa na zewnętrzną i bez problemów ja obejmuję prowadzenie. Resztę biegu jadę swoim tempem uważając żeby gdzieś nie przedobrzyć, bo części betonowe miały dużo piachu i do tego jeszcze tor był polany. No i po biegu niespodzianka. 1 miejsce w 1 kwalifikacji. Tego się nie spodziewałem wiedząc że byłem poza torem i musiałem odrobić 3 pozycje w swoim biegu...
2 kwalifikacja niestety już ustawiła mnie z prawej strony Marcina Brusia, bo zajął on 3 lokatę w 1 kwalifikacji, czyli w biegu stał z mojej lewej strony. W sumie to nie było ważne czy z lewej czy z prawej, z każdej strony miał on szansę wygrać. No właśnie....Miał..... Wystartowaliśmy i widziałem jak „cytrynowa pisanka” odjeżdża mi z prawej strony. Cóż mogłem zrobić, w zasadzie nic tylko schować się za niego (a w zasadzie to on wejść przede mnie) i meldować się w prawy zakręt na 2 pozycji. Ale tu zdziwienie. Marcinowi nie wszedł 3 bieg i dzięki tej sekundzie straty na ponowne zapięcie biegu, objąłem prowadzenie. Po zrobieniu 1 okrążenia patrzę na tablicę i widzę napis „306 – 5 sek”. Jak to ? Za co? W nikogo nie uderzyłem, jedynie jechaliśmy „sklejeni” z Brusiem na prostej, ale to całkowicie normalne zachowanie, zawsze tak jest. Coż.... przekalkulowałem sobie że jak mam już te 5 sekund to wyniku żadnego nie zrobię, więc trzeba tak jechać, żeby tylko nie dać się wyprzedzić Marcinowi. No i zacząłem jechać wolniej w zakrętach, w których nie ma szans na wyprzedzenie. Na ostatnim fragmencie ostatniego okrążenia Marcinowi udało się zrównać ze mną i na metę wpadliśmy obaj równocześnie. Później po obejrzeniu wyników okazało się, że Marcin był o 0.06 sekundy szybszy i to on był przede mną w klasyfikacji. Poszedłem do sędziego z zapytaniem, czemu dostałem 5 sekund i okazało się, że sędzia z PO zameldował, że na prostej startowej przed 50 metrem zepchnąłem Marcina Brusia w lewo i jechałem jego torem. Sędzia główny tego nie widział, ale uwierzył meldunkowi z PO i wlepił 5 sekund. „Przecież to niemożliwe, musieliby się wszyscy przesunąć w lewo i 1 pole, bo przed 50 metrem auta jeszcze jadą niemal równo” - pomyślałem. Ale cóż.... Sędzia decyzji nie zmienił, więc poszedłem do Marcina zapytać jak było. Marcin również się zdziwił temu meldunkowi bo stwierdził że nic takiego nie było, więc postanowiliśmy sprawę przedyskutować we troje z sędzią głównym. Po wspólnych ustaleniach sędzia przyznał nam rację i w ten sposób z 4 pozycji awansowałem na 3. Gdybym wiedział że kara będzie anulowana to w życiu bym nie jechał wolniej. Ale kto mógł to wiedzieć....
3 kwalifikacja w zasadzie przebiegła bez żadnych niespodzianek, w 1 zakręt zameldowałem się na pierwszej pozycji i nie oddałem jej do mety. Natomiast po przejechaniu linii mety z autem zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Zaczęło przerywać, strzelać i na drodze zjazdowej zgasło nie dając się ponownie uruchomić. „Dobrze że po mecie” – pomyślałem i zepchnąłem malca z pomocą Barta do swojej strefy i zacząłem poszukiwania usterki. Ustaliłem że na pewno chodzi o elektrykę, bo wariował mi obrotomierz. Elektryka w sumie nie jest trudna. Cewka, moduł sterujący, czujnik położenia wału i to w zasadzie wszystko. Więc zacząłem poszukiwania. Wymieniam cewkę i nic. Wymieniam moduł i nadal nic. Zakładam drugi czujnik i ciągle nic. Auto przerywa i co chwila gaśnie. Sprawdzam wszystkie masy, bezpieczniki, ciągle nic. A finał zbliża się dużymi krokami.... Stella (Faustman) twierdzi że odda mi swoją cewkę z aparatem, on już swoje wyjeździł. W końcu udało mu się skompletować drugi zestaw „w razie czego” ale i tak zrobił na mnie ogromne wrażenie wyrażając chęć oddania swoich części. Ja natomiast twardo siedziałem przy samochodzie i próbowałem ustalić przyczynę awarii. W końcu poddałem się i rozłożyłem ręce i w tym momencie podszedł Remek Woja zawiadomiony przez Witka Krawczaka, z którym konsultowałem swój problem. Szybka konsultacja i Remek znajduję przyczynę awarii w moment. Okazuje się, że kostka od podłączenia czujnika położenia wału naderwany jeden przewód pod izolacją i nie kontaktowała cały czas. Kabelek został zlutowany i dziękując Remkowi zacząłem się przygotowywać do finału który miał się zaraz odbyć.
Postawiliśmy auto na pola przedstartowe i czekaliśmy na wpuszczenie na tor. Auta zostały wpuszczone i wjechałem na swoje pole. Okazało się że tor będzie równany, więc zgasiłem motor i cierpliwie czekałem ok. 10 minut. Widzę że chłopaki szykują się do startu, więc próbuję uruchomić silnik. Okazało się że próby znalezienia usterki i ciągłe odpalania tak rozładowały akumulator, że nie miał siły zakręcić na polach startowych.... Tylko czemu w finale..... Otwieram więc drzwi i walę z całej siły w dach żeby mnie ktoś zauważył. Podbiegają chłopaki ze startu i proszę ich żeby mnie popchnęli. Krótka narada i pchają mnie do przodu. Wrzucam dwójkę i nic, auto nie zaskakuje. Błagam ich żeby jeszcze raz spróbowali, ale twierdzą że dostali meldunek że mają mnie wypchnąć ze startu. No i zaczynają wypychać mnie do tyłu. Stawiam wszystko na jedną kartę próbując odpalić na wstecznym, co w zasadzie jest niemożliwe w tych samochodach. Ale udaje się ! Auto zaskoczyło, więc chłopaki szybko ustawiają mnie z powrotem na polu startowym. I tu zaczęła się dyskusja miedzy wieżą a startem. Wieża każe wypchnąć samochód, mimo że jest gotów do startu, chłopaki ze startu tłumaczą że już jest wszystko OK i można puszczać bieg. Ja siedzę i czekam z błaganiem w oczach żeby tylko udało im się przekonać sędziego. Ufff udało się. Sędzia się zgodził.... I tu przerwę na chwilę, bo chciałbym szerzej skomentować ten fakt.
Rozumiem że są przepisy które obowiązują sędziego, zawodników itd. itd. Ale ten przepis jest dla mnie tak debilny jak żaden inny. Przecież zawody są organizowane dla publiczności, to oni mają to oglądać, to dla nich jeździmy i rozwalamy te samochody, to oni są siłą napędową polskiego rallycrossu. I teraz jakiś kretyn wymyśla przepis że nie wolno pomagać kierowcy na starcie jakby to miało jakieś znaczenie dla całego wyniku. Najłatwiej jest kogoś wywalić twierdząc, że takie są przepisy. Tylko że ten przepis działa nie tylko z niekorzyścią dla zawodnika ale i dla całego rallycrossu, bo z byle powodu wyklucza się auto z biegu a wiadomo że im mniej zawodników tym bardziej wieje nudą. Podobnym przepisem do tego jest zapis o 2 minutach na wjazd na pola startowe. Jak nie zdążysz to nie jedziesz. I znów pytanie. Dla kogo my jeździmy? Dla sędziego? Dla ZSS ? Dla Dyrektora zawodów? Nie ! DLA PUBLICZOŚCI !!! I ktoś kto twierdzi że to opóźnia zawody bo każdy przyjeżdżałby sobie kiedy chce nie ma racji, bo każdemu zawodnikowi zależy na tym żeby wystartować i nigdy nikt specjalnie się nie spóźnia. Chyba tylko organizatorom zależy na respektowaniu tego przepisu bo wtedy szybciej wrócą do domów. Nie namawiam tu w żaden sposób do łamania przepisów przez władze zawodów, ale zrozumcie Panowie, że ścigamy się nie dla samych siebie tylko dla ludzi którzy przyszli to oglądać. Oczywiście może się zdarzyć, że przyjdzie jakiś kretyn - zawodnik i złoży protest na błędną decyzję sędziego o dopuszczeniu takiego zawodnika do startu (mógł tak zrobić Ozimski ale kretynem nie jest) i wtedy nie ma ratunku, ale to naprawdę musiałby być kretyn idący po trupach do celu. Nie wiem czy ktokolwiek zastanowi się nad złagodzeniem tych zapisów w regulaminie na 2005 rok, mam nadzieję, że choć przez chwilę ktoś kompetentny o tym pomyśli. Na razie chciałbym podziękować chłopakom ze startu za pomoc i Krzysztofowi Studzińskiemu bądź Michałowi Kuklińskiemu (nie wiem dokładnie kto zezwolił na mój start w finale) za „ludzkie” podejście do tego faktu. Dobra, wracamy do samego finału.
Stojąc na prawym torze miałem przewagę nad Ozimkiem. Powiem więcej. Mając bardzo podobne motory „prawa strona” dyktuje warunki. Ale tak nie było tym razem... Ze startu wyszliśmy równo i po prawym zakręcie byłem na 4 pozycji za Brusiem, Brymorą i Ozimkiem. I znów Ozim popełnia błąd, zostawia lukę przed prawym zakrętem, opóźniam hamowanie i wchodzę „pod pachę”. Ozim w końcu odpuszcza i chowa się za mnie. I w zasadzie w takiej kolejności dojeżdżamy do mety. Bruś odskakuje na dużą odległość, ja siedzę cały czas Brymorze na „ogonie”, ale nie chcę zbyt agresywnie atakować żeby po pierwsze nie stracić samemu pozycji, a po drugie żeby jechać czysto. Dominik zawsze narzeka, że wszyscy są strasznie agresywni na torze, więc nie chciałem tego znów wysłuchiwać. W tej kolejności wjeżdżamy na metę i tu następuję eksplozja radości.... Wreszcie jest podium......

Ogólnie podsumowując zawody mogę stwierdzić że były udane (jakże mógłbym powiedzieć inaczej, w końcu zająłem miejsce na podium). Było parę niedociągnięć, ale dla mnie nie miały one większego znaczenia. Dużo osób narzeka że była kaszana, ale z mojego punktu widzenia było OK. Może dlatego że nic „dziwnego” nie działo się w biegach klasy 1, a inne mnie po prostu nie dotyczyły. Może trochę za „surowo” było sędziowane, ale na to nic nie poradzę. Teraz szykuję się na zawody w Słomczynie, tam już nie będzie tak łatwo jak w Toruniu....